(...) zamieniał parzenie herbaty w zawiły rytuał, wymagający wielu wtajemniczeń. Dolewaniem i odlewaniem wrzątku, mieszaniem zawartości kilku czajniczków przykrytych czystymi szmatkami, przestrzeganiem co do sekundy czasów nagrzewania i naciągania wyczarowywał z zeschniętych listków pospolitego madrasu, sprzedawanego w szeleszczących, krzywo zlepionych torebkach, niezwykły napój, którego każdy łyk smakował jak haust górskiego powietrza. Piło się go, paląc
carmeny, przy sitarze Ravi Shankara zawodzącym z magnetofonu ZK140, zwyczajem epoki — w kucki, na rozłożonych materacach zasłanych akademikowymi kocami.
Włodzimierz Kowalewski, Bóg zapłacz!, 2000