Przykłady użycia autentyczne, starannie wybrane, zobacz też na blogu
Mama Kazimiera też sobie nie wyobraża. Ile Bóg dał, tyle jest. Jedni mają ziemię, która pięknie rodzi pszenicę, innym wiedzie się bogato w sadzie. A jej i mężowi — bogato w dzieciach. To nie jest nic takiego, z czego można by żartować albo mówić
co rok prorok, jak mówili w dawnych czasach głupi ludzie.
Do niej co prawda nikt tak nie mówił, ani u lekarza, który rozumiał, że żadne sztuczne ograniczenia jej nie obchodzą, ani w szkołach, do których chodzą dzieci. Ta ich mnogość jest przez nauczycieli szanowana.
NKJP: Polityka, 2002
Mikosiowie przyjmowali kolejne dzieci, jak mówią, raz z przerażeniem, raz z radością. Niemyscy — zwyczajnie. Po prostu przychodziły na świat. Gdyby nie atmosfera Przymierza Rodzin, katolickiego stowarzyszenia, do którego należą (jak wiele wielodzietnych), może byłoby ich mniej. A tak — ośmioro. Ród nie zginie. Zwłaszcza że najstarsza Marysia ma już troje własnych. Ja — oświadczyła rodzicom — dużo dzieci mieć nie będę, najwyżej pięcioro.
Co rok prorok, nastrugali sobie, dziecioroby — mówiono o takich we wczesnej PRL i do jednego worka wrzucano z kołtunem i zabobonem. Chyba że była to matka robociarska albo chłopska, która dała czterech synów górnictwu, milicji i wojsku. Taka dostawała medale.
NKJP: Polityka, 2006
Tu coś naprawił, tam pomógł. Dobrze wspomina tamte czasy. — Osiemdziesiąty drugi, osiemdziesiąty trzeci — Jan zaciąga się papierosem — no, to dla mnie były ostatnie szczęśliwe lata przed chorobą. Dwoje dzieci, robota i człowiek był zdrowy.
Ale dzieci przybywało.
Co rok prorok, a nawet czasem dwa razy w ciągu roku: Piotrek na przykład urodził się w lutym, a jego brat Marcin w grudniu tego samego roku. Było coraz trudniej, Jan stał się nerwowy. W końcu stracił kontrolę nad biegiem spraw. Już nie było ich stać na wszystko, przeciwnie — zaczęło brakować pieniędzy na podstawowe wydatki. Zdeterminowany poszedł do pomocy społecznej w gminie.
— A one, te kobiety, co tam siedziały, poradziły mi, żebym się wziął za robotę. Słyszałem, jak się podśmiechują ze mnie, że niby zrobił tyle dzieci, a zarobić nie potrafi. Z nerwów głowa zaczęła mnie boleć i w końcu zapadła ciemność.
NKJP: Dziennik Polski, 1998
(...) kochają Irlandyą w dziesiątém nawet pokoleniu, nienawidzą anglików i stanowią żywioł, z którym Ameryka bardzo się już liczyć musi, a w przyszłości jeszcze bardziéj liczyć się będzie musiała.
Powodem tego jest nadzwyczaj szybki rozrost téj ludności. Irlandczycy płodni są jak króliki, amerykanie zaś rodowici przeciwnie. Podczas kiedy w stadłach amerykańskich dwoje, a najwięcéj troje dzieci, stanowi największe przeciętne maximum, pobożne małżeństwa irlandzkie, uważające dzieci za szczególniejsze błogosławieństwo Boże, wydają ich na świat jak maku:
co rok prorok, jak mówi przysłowie, a tych
roków zawsze jest bez końca.
Henryk Sienkiewicz, Listy z podróży, Warszawa: Gebethner i Wolff, 1888, s. 104