Pan Paweł Hawryluk był tramwajarzem, tedy gdy przyszło opuszczać prastare ukraińskie miasto Lwów, szukał takiego, gdzie jeżdżą tramwaje. W ten sposób znalazł się aż prapolskim Wałbrzychu, tam Lutek dokończył gimnazjum rozpoczęte jeszcze na tajnych kompletach we Lwowie. Potem już z Wrocławia z dyplomem magistra wychowania fizycznego oparł się aż w Szczecinie. To mi przypomniało, że przed sześćdziesięciu laty na Łyczakowskiej też zajmowaliśmy się sportem. Grywaliśmy otóż z Lutkiem w
cymbergaja na długim kuchennym stole pani Seweryny Hawrylukowej. Dzisiejsza młódź dysponująca salonami do gier pojęcia oczywiście nie ma, co to
cymbergaj. Najkrócej mówiąc, gra opiera się na schemacie piłki nożnej, graczami są monety, piłką — najdrobniejszy bilon. Naszymi zawodnikami były wpierw grosze, potem siłą rzeczy kopiejki, wreszcie fenigi. Wyglada na to, że jeśli się kiedykolwiek spotkamy, do składu drużyn przyjdzie nam powołać euro. A tymczasem na stole pani Hawrylukowej, który tam na Łyczakowskiej został, obecny lokator pewnie rozlewa sobie właśnie do stakanów horiłku, wznosząc toast za pamięć druhów serdecznych Churchilla i Roosevelta, którzy mu ten lokal ofiarowali gestem Zagłoby oferującemu niegdyś królowi szwedzkiemu Inflanty.
NKJP: J. Janicki, Krakidały, 2004