Samo trwanie getta, i dla ludzi, którzy w nim żyli, i dla nas, potem, jest odbierane, jakby jakaś boczna odnoga czasu prowadząca poza czas, poza życie (przestrzennym tego wyrazem była bocznica kolejowa od Dworca Gdańskiego i pociągi kursujące wahadłowym ruchem z
Umschlagplatzu do Treblinki). Potem nastąpił czas zapomnienia, zerwania z tą śmiercią i z tamtym poprzednim, gettowym istnieniem Żydów.
NKJP: Bożena Umińska w Gazecie Wyborczej, 1994
Ludzie załamywali się w różny sposób. Kiedyś zjawił się u nas znajomy lekarz, doktor Sznajderman. Powiedział, że chce się pożegnać. Ze swoim dziesięcioletnim synem postanowił iść na
Umschlagplatz.
„Panie doktorze! Co pan robi?” — matka się rozpłakała. „Ja dłużej nie mogę, proszę pani. Ja już nie mam siły walczyć”. On miał pieniądze, dokumenty, był zabezpieczony. Lecz tego codziennego napięcia wytrzymać — nie mógł.
Ten doktor Sznajderman miał dwóch synów , którzy na początku wojny zbiegli z matką do Złoczowa.
Joanna Wiszniewicz, A jednak czasem miewam sny. Historia pewnej samotności, 1996, s. 58