Ale tym razem, na ostrej igle głogu, znalazłem... nadzianą, dobrze już wyschniętą, małą żabkę. Czyli w okolicy musiała polować
dzierzba . To ona ma takie niecne obyczaje: jeśli nie zdążyła wypluć niestrawnych części owadów, takich jak chitynowa powłoka czy skrzydła — a trafiła jej się kolejna zdobycz, jak ta żabka — nadziewa zdobycz na kolce i zostawia na potem. Ponieważ ta żabka była już nieźle wysuszona, ta moja
dzierzba najwyraźniej zapomniała, gdzie ją zostawiła. (...) Kiedy w końcu, po krótkiej wędrówce po okolicy, natknąłem się na
dzierzbę siedzącą na kupie chrustu, wydawało mi się, że śpi w najlepsze — z trzymanymi niezgrabnie, szeroko rozłożonymi łapami i łebkiem wciśniętym w grzbiet. Ale gdzie tam! Wkrótce przekonałem się, że bacznie obserwuje okolicę i mnie także. Kiedy zbliżyłem się na kilka kroków, zdecydowała się odlecieć, nadąsana, by przysiąść kilkanaście metrów dalej, na najwyższej gałęzi tarniny. Stąd raz po raz podlatywała w pogoni za jakimiś chrząszczami. Pewnie niektóre z nich nabijała potem na ostre ciernie, zachowując na później w takiej „stołówce”.
NKJP: Gazeta Krakowska, 2006