Jego utwory stały się synonimem muzycznej melancholii.
Dowland sam ukuł bardzo pod tym względem nośną formułę (dziś powiedzielibyśmy hasło reklamowe):
Semper Dowland, semper dolens, a takie utwory jak
Flow my tears czy
Lachrimae stały się synonimem twórczości „zawsze smętnego” kompozytora. Nie cała to jednak prawda o naturze
Dowlanda. W jednym z esejów poświęconych muzyce barokowej — zatytułowanym
Pierścienie Saturna — Dariusz Czaja kreśli znacznie bogatszy i wielowymiarowy jego portret.
Dowland był „w istocie dość pogodnym człowiekiem”, bywalcem salonów, „dobrze wprzęgniętym w międzynarodowe życie wyższych sfer”, a celebracja smutku, melancholii i łez to raczej „artystyczna kreacja na użytek publiczności”.
filharmonia.pl, 12.2015