Tuż po tym, jak przyszła do pracy, z okazji 1 Maja wywieszono na budynku wielkie portrety przywódców rewolucji, takie po 10 pięter każdy: Marks, Engels, Lenin. — Mijały tygodnie, a one wciąż wisiały, zabierając nam światło w biurach. Pracowaliśmy w półmroku, prawie każdy dostał zapalenia spojówek — wspomina. — Po trzech miesiącach nie wytrzymałam. Otworzyłam okno i
nożyczkami wycięłam w materiale dziurę, tylko tyle, żeby wpadało do nas światło. Okazało się, że było to Lenin. Nie minęła godzina, a w pokoju pojawili się panowie z UB, zostałam oskarżona o sabotaż, wzięto mnie do pałacu Mostowskich na przesłuchanie. Jakoś się wytłumaczyłam.
Jacek Tomczuk, Newsweek, 20/2015, s. 38