Definicja
cinkciarz to w Polsce przed rokiem 1989 człowiek dokonujący nielegalnej wymiany walut po kursie korzystniejszym dla sprzedających dolary, marki, funty itd. niż możliwym do uzyskania w państwowych bankach; słowo potoczne
Przykłady użycia autentyczne, starannie wybrane, zobacz też na blogu
Rynek walutowy osobom pamiętającym PRL kojarzy się z facetami zwanymi
cinkciarzami. Młodszym wyjaśniam, że chodzi o tego, kto nielegalnie, z wysoką marżą, handlował walutą (ang. change money wymawiane: czinkczmany). Proceder był uprawiany był głównie pod sklepami Peweksu, w których atrakcyjne, niedostępne towary można było legalnie kupić wyłącznie za walutę, głównie nielegalnego pochodzenia. Paradoks pachnący klimatem komedii Stanisława Barei, nieprawdaż? Kiedy 15 marca 1989 roku zalegalizowano prywatny rynek walutowy,
cinkciarze z dnia na dzień stali się biznesmenami.
NKJP: Gazeta Ubezpieczeniowa, 2010
Na przełomie maja i czerwca przywieziono do Białołęki nowy transport internowanych. Tym razem byli to kryminalni — kwiat warszawskiego podziemia:
cinkciarze, włamywacze, głównie ludzie starsi, z doświadczeniem zawodowym, „profesorowie” różnych branż przestępczych. Chodziło o to, żeby zdewaluować status internowanego, pokazać, że zagrażamy państwu na równi z bandytami i złodziejami, że to jest jedno przestępcze podziemie. Dlatego powsadzali nam ich do cel. Być może taki był powód ich internowania, ale z innych relacji, z prowincji, wynika, że komendanci milicji chcieli sobie po prostu ułatwić życie. Nie mieli na kryminalistów dowodów dla sądu, ale zawsze mogli ich internować. Ot, takie poczucie humoru.
NKJP: Polityka, 2002
W Rumunii było wtedy już dno nędzy, nicość towarowa, więc handlarze obsiadali bułgarskie pociągi jak muchy i od pasażerów, od obsługi wykupywali wszystko, wyrywali z rąk ostatni śmieć i wciskali ten swój pieniądz. Ale na co komu były leje, jak jechał do Bułgarii? No i wtedy wkraczali do akcji kolejowi
cinkciarze, skupujący za dolce rumuńską sałatę po cenach o trzydzieści, czterdzieści procent niższych niż u regularnych ulicznych cynków. Szli przez pociąg we czterech, w pięciu i oferowali usługę bez strachu i żenady, z kieszeni wystawały im nominały, ślinili palce i liczyli tak samo szybko jak te maszyny w bankach, przeliczali w głowie do trzeciego miejsca po przecinku. I mówili po polsku...
NKJP: Andrzej Stasiuk, Taksim, 2009