Pozwolimy sobie na odrobinkę złośliwości. Do boju. Każdy dobry tłumacz obruszy się, gdy mu się powie, że jego praca w zasadzie jest prosta i nie zawiera w sobie pierwiastka twórczego. Zarzucać coś takiego osobie przekładającej poezję każdemu wydaje się bezczelnością. Na drugim biegunie jest traktowanie pracy tłumacza jako powtarzalnej i w miarę prostej działalności ze sfery usług, gdzie coraz większą część pracy wykonują narzędzia komputerowe.
Wyobraźmy więc sobie, że arogancki przedstawiciel branży reklamowej podchodzi do tłumaczenia sloganu reklamowego jak do tłumaczenia aktu urodzenia: „To ile płacę za 150 znaków ze spacjami? Mogę zaokrąglić do 10 złotych”.
„Odkrycie” transkreacji świadczy trochę
Pełna treść tego i 5005 pozostałych artykułów poprawnościowych dostępna w abonamencie.
W cenie jednej kawy na miesiąc.
sprawdź