Wuj Benedykt zaofiarował ojcu tę posadę, aby nam przyjść w ten sposób z pomocą, ale jego zamaskowana wspaniałomyślność była zbyt przejrzysta. Nie ulegało wątpliwości, że Gawlik świetnie sam sobie radzi z warsztatem i że kwalifikacje ojca nie mogą tu mieć żadnego zastosowania. Pensja 120 rubli miesięcznie stanowiła więc upokarzający datek z kieszeni wuja i nawet Gawlik wyraził z tego powodu zdziwienie:
—
Szkoda czasu i atłasu, panie inżynierze — powiedział mnąc w rękach maciejówkę. — Owszem, bywają warsztaty, ale to? — wskazał szerokim gestem wnętrze szopy. — Tu kowala potrzeba, a nie inżyniera... Zresztą... Nic mi do tego... Jak pan uważa...
Jan Brzechwa, Gdy owoc dojrzewa, 1958